Bąk Chełmońskiego

  • Bąk rzadko wychyla się z trzcinowiska

    Bąk rzadko wychyla się z trzcinowiska

  • Upierzenie doskonale go maskuje

    Upierzenie doskonale go maskuje

  • W towarzystwie innych ptaków też jest... dyskretny

    W towarzystwie innych ptaków też jest... dyskretny

  • Czapla bąk, Józef Chełmoński, 1891. Własność prywatna. Źródło: pinakoteka-zascianek.pl

    Czapla bąk, Józef Chełmoński, 1891. Własność prywatna. Źródło: pinakoteka-zascianek.pl

  • Nawet w krótkim locie nad trzcinami jest ledwie widoczny

    Nawet w krótkim locie nad trzcinami jest ledwie widoczny

Jeden z piszących o ptakach kolegów, raczej żartobliwie wysnuł przypuszczenie, że Chełmońskiemu w tak wiernym oddaniu detali upierzenia bąka, mógł pomagać „model”, czyli ptak wypchany. Podobne tezy wysnuwają niektórzy krytycy sztuki na postawie analizy ujęcia sylwetki ptaka, że niby naturalną nie jest. Kto widział bąka, czy jego mniejszego krewnego – bączka, nie tyle w locie, co tuż przed lądowaniem, na pewno się z tym nie zgodzi.

Co oczywiście nie obala tezy, że mistrzowi mógł pozować bąk wypchany. Zwłaszcza, że z relacji wynika, iż w Kuklówce w salonie Chełmońskiego stała wypchana czapla. Jaka czapla? Bąk, bączek, czapla siwa? Tego, niestety, nie udało mi się ustalić.

Malarz pejzażysta, czy to Chełmoński, czy ktokolwiek inny, musi mieć wyrobioną pamięć wzrokową, pamięć do koloru, detalu, kształtu… Nic to, że większość budzących dziś zachwyt pejzaży, powstawało w zaciszu pracowni. Artyści korzystali ze sporządzanych wcześniej w terenie, ołówkiem lub pędzlem szkiców, dopełniając całości właśnie tym, co tkwiło w ich pamięci. Czasem, podobnie jak dziś, korzystali również ze zrobionych przez siebie fotografii.

Chełmoński mógł zresztą – to już moje, dość daleko idące przypuszczenie – obserwować bąki, bączki i inne ptactwo wodno-błotno-szuwarowe, nie opuszczając terenu swojego dworku. Porównując obecny wygląd terenu ze starymi mapami, wyraźnie widać, że podmokły pas wzdłuż Pisi-Tucznej (zwanej dawniej Petrykoską lub Kuklówką), przylegający do ogrodu domu Chełmońskiego, był znacznie szerszy i liczył co najmniej kilkadziesiąt metrów. Zatem uwieczniony przez Mistrza bąk, nawet jeśli jest ową czaplą z salonu, został uchwycony w dynamicznej scenie, która mogła być obserwowana z okna pracowni.  

Podobnie zresztą, jak kobuz, którego Mistrz Chełmoński… nie namalował. A raczej namalował nazywając jastrzębiem. Na obrazie „Jastrząb. Pogoda” jest bowiem przedstawiony ptak, który zdecydowanie nie jest jastrzębiem. Czerwienie na ogonie ptaka oraz sposób i środowisko polowania, przy pewnym podobieństwie upierzenia do jastrzębia, bądź krogulca, wskazują na kobuza – mniejszego od jastrzębia ptaka drapieżnego z rodzimy sokołowatych.  

Nazwanie kobuza jastrzębiem, może oczywiście być obrazą dla ortodoksyjnych ornitologów i miłośników ptaków, bądź sporym błędem z punktu widzenia taksonomii. Jednak na wsi tradycyjnie jastrzębiem nazywało się (i zapewne nazywa nadal) niemal wszystkie ptaki drapieżne, czy to myszołowy, błotniaki, czy kanie, poza wyraźnie odróżniającymi się, takimi jak orzeł. Ba, „systematyki” takiej używa większość osób średnio lub w ogóle nie interesujących się fauną. Sam jestem, czy raczej byłem, tego najlepszym przykładem.

Odróżnianie ptaków i prawidłowa ich klasyfikacja, są oczywiście ważne. Ważniejsze wydaje się jednak, że "Jastrząb. Pogoda" przedstawia istniejący gatunek ptaka, a nie zmyślonego „malowanego ptaka”, wkomponowany w pięknie pokazany polski krajobraz.

PS

W wydanej w roku 1891 książce Aleksandra Rembowskiego „Kazimierz Wodzicki jako myśliwy”, poświęconej Kazimierzowi Stanisławowi Wodzickiemu, ornitologowi i literatowi, możemy przeczytać o współcześnie dla piszącego, tworzącym Chełmońskim:  

„Owego złudzenia rzeczywistości, jakiego doznajemy w opisach Wodzickiego, daremnie byśmy oczekiwali od innych polskich pisarzów, za wyjątkiem jednego Mickiewicza. Z malarzy, jeden Chełmoński jest mu pobratymczy duchem w poczuciu prawdy i piękna-ale tylko wśród natury martwej. Jego wody, w wiosennym wieńcu ptastwa i roślin, upajają widza radością odrodzonej natury i wszelakiego stworzenia. Trzciny łabuzia, oczerety i sitowia na stawiskach a wypłókane trawy nadbrzeżne, z przejętemi troską rodzinną, lub koziołkującemi w powietrzu czajkami, uderzają naszą wyobraźnię w taki sam sposób, jak opisy Wodzickiego. Tylko że Chełmoński niekiedy w drobnym szczególiku zdradza, że nie zżył się jeszcze tak serdecznie i tak długo z naturą, jak Wodzicki. W jego głębi lasu, u stóp starej sosny, za wiele jest zielonego kobierca, a nic prawie wrzosu; gorzej zaś jeszcze dzieje się z bąkiem, który przy zachodzącem słońcu, wśród sitowia i trzciny, uzupełnia wieczorne chóry żab. Natura martwa jest w tym ślicznym obrazie oddana z niedoścignionem prawie podobieństwem, ale bąk szeroką piersią zdradza większe powinowactwo z dropiem, niż z swymi najbliższymi kuzynami ,,czaplami" i muzykę huczącą wyprawia, podniósłszy dziób do góry, gdy podług zapewniań myśliwych, zanurza on swój instrument brzmiąco-muzyczny w wodę, chcąc przy jego pomocy wyśpiewać pieśń miłosną.”

Tyle Rembowski. Można się zgodzić, bądź nie. Znać krytyczne opinie współczesnych zawsze warto.